obrazek nagłowek

Ostatnie strażniczki etosu bielskich diakonis-pielęgniarek w Cieszynie i za granicą

o drugiej wojnie światowej w regionie, o którym mowa, wróciły granice sprzed 1938 roku, czyli Śląsk Cieszyński znów został podzielony między Polskę i Czechosłowację. Miały miejsce dramatyczne zmiany ludnościowe. W czasie wojny została wymordowana przez Niemców ludność żydowska skupiona głównie w Cieszynie i Bielsku. Po wojnie przestała istnieć bielsko-bialska niemiecka wyspa językowa wskutek ucieczek ludności przed frontem, a także powojennych represji i wysiedleń. Dotyczyło to także niemieckojęzycznych mieszkańców innych miejscowości. Śląska ludność słowiańska była poddawana szykanom nowych władz w procesach rehabilitacyjnych i weryfikacyjnych, niektórym konfiskowano gospodarstwa. Wracali z tułaczki byli żołnierze wcieleni do niemieckiego wojska, a także żołnierze polskiego wojska z obozów jenieckich, więźniowie obozów koncentracyjnych – nieraz bliscy krewni tych pierwszych. Wielu jednak nie przeżyło.

Postępowała trudna normalizacja życia społecznego. Szpitale zaczęły funkcjonować mimo braków lokalowych i sprzętowych oraz ograniczonej liczby personelu medycznego. Bielskie siostry, które zostały na miejscu, przeszły pozytywnie procesy rehabilitacyjne i były nadal zatrudnione w Szpitalu Śląskim w Cieszynie, bo cieszyły się szacunkiem za swój profesjonalizm i zaangażowanie, ale ciążyło na nich odium „niemieckości”. Wracały do pracy w szpitalu siostry z polskiego diakonatu „Eben-Ezer” w Dzięgielowie rozproszone podczas wojny. Ich przełożona siostra Danuta Gerke namawiała bielszczanki do przejścia do nich i przyjęcia dzięgielowskiego stroju. Odmówiły, bo uważały, że ich strój był znakiem ich służby. Zatem znów w Szpitalu Śląskim chorych obsługiwały siostry z dwóch diakonatów. Przez dwa lata cały personel pielęgniarski pracował bez wynagrodzenia, mając jedynie zapewniony dach nad głową w Domu Sióstr i szpitalne wyżywienie.

Od początku lat pięćdziesiątych zaczęto organizować w szpitalu kursy dla pielęgniarek, a później otwarto dwuletnią szkołę asystentek pielęgniarstwa, by kształcić świecką kadrę tego zawodu w ramach akcji laicyzacji instytucji państwowych. Od razu część kierowniczych stanowisk obejmowały pielęgniarki świeckie. Władze szpitala musiały się borykać z poważnym dylematem: z jednej strony doceniały wysoki stopień profesjonalizmu i dyspozycyjność bielskich diakonis, ale z drugiej były poddawane ideologicznemu naciskowi władz politycznych, by „laicyzować” szpital, czyli rugować ewangelickie siostry „zakonne”, jak je niekompetentnie nazywano (w kościołach ewangelickich nie ma zakonów).

Siostra Lidia Gottschalk z diakonatu „Eben-Ezer” pamięta, jak w 1963 roku dyrektor szpitala Alfons Mackowski (wybitny chirurg) ulegając odgórnym naciskom wzywał pojedynczo do siebie wszystkie siostry i usiłował wymusić na nich rezygnację z noszenia w szpitalu diakonackiego stroju, grożąc zwolnieniem z pracy. Wtedy wszystkie odmówiły. Jednak kilka bielskich diakonis poddało się tej presji już wcześniej, być może dlatego, że były w trudniejszej sytuacji a przez to bardziej podatne na naciski polityczne.

ornament

Relacja Zofii Kożusznik spisana w Ewangelickim Towarzystwie Diakonii w Zehlendorf podczas jej wizyty we wrześniu 1957 roku

Jest teraz 7 sióstr pracujących w Miejskim Szpitalu w Cieszynie, jedna w Miejskim Szpitalu w Bielsku, dwie emerytowane. Stanowią małą społeczność, przyłączenie do Dzięgielowa odrzuciły.

Nasze siedem sióstr pracuje w Cieszynie na kluczowych pozycjach, pomimo tego, że większość z nich ukończyła już 60 lat. Poza tym pracuje w Cieszynie 10 sióstr dzięgielowskich, ale przeważnie w pomocy cywilnej. Brak sióstr jest dotkliwy, przede wszystkim dlatego, że świeckie pielęgniarki są najczęściej zamężne, nie mieszkają w Domu Sióstr i nie mogą regularnie przychodzić na służbę. Obecnie nie ma tam siostry przełożonej i administracja pełni funkcje kierownicze. W pokoju sióstr [na parterze Domu Sióstr na terenie Szpitala Śląskiego] jest ambulatorium. Bielskie siostry odwiedzają się w małych grupkach i nie mają pojedynczych pokoi. Nasza siostra Zofia, bardzo szanowana jako pierwsza instrumentariuszka, mieszka razem z siostrą Martą Kotas, najmłodszą z tego kręgu. Ale poza tym nie mają się źle. Wszystkie mają łączność z rodzinami, gdzie mogą spędzać urlop.

Siostra Zofia odrzuciła propozycję jubileuszu, który my jej i innym siostrom, które (oprócz siostry Marty Kotas) osiągnęły już 25 lat przynależności do diakonatu – chciałyśmy tutaj zorganizować. Dostrzega ona niebezpieczeństwo, że przy krytycznej postawie Polaków byłoby to postrzegane jako rodzaj demonstracji. Poza tym, w tej rozmowie stało się dla mnie jasne, jak skomplikowane jest myślenie i odczuwanie w kontekście ewangelicko-niemiecko-polsko-bielskim i zehlendorfskim. Stało się dla mnie jasne, że nie wolno nam wpędzać sióstr w kłopoty, poprzez podkreślanie przynależności do nas. Z drugiej strony nie widzę żadnej możliwości, żeby zabrać im teraz nasz strój. One określają broszę jako Różę Lutra. W swoim życiu przeżyły tak wiele zmian granic, że sformułowanie „nie można nigdy wiedzieć, co będzie” stale powraca w rozmowie, co nie oznacza, że w ten sposób zajmuje się tutaj jakieś stanowisko w sprawach politycznych. Starsze siostry są tak świadome i pewne swojego głębokiego zakorzenienia i tego, że trwają podczas, gdy wszystkie pozostałe uciekły, że czerpią z tego poczucie stałości i spokój wewnętrzny.

(Notatka z września 1957, Archiwum Ewangelickiego Towarzystwa Diakonii, Berlin-Zehlendorf; przekład: Łukasz Barański)

ornament