Jest teraz 7 sióstr pracujących w Miejskim Szpitalu w Cieszynie, jedna w Miejskim Szpitalu w Bielsku, dwie emerytowane. Stanowią małą społeczność, przyłączenie do Dzięgielowa odrzuciły.
Nasze siedem sióstr pracuje w Cieszynie na kluczowych pozycjach, pomimo tego, że większość z nich ukończyła już 60 lat. Poza tym pracuje w Cieszynie 10 sióstr dzięgielowskich, ale przeważnie w pomocy cywilnej. Brak sióstr jest dotkliwy, przede wszystkim dlatego, że świeckie pielęgniarki są najczęściej zamężne, nie mieszkają w Domu Sióstr i nie mogą regularnie przychodzić na służbę. Obecnie nie ma tam siostry przełożonej i administracja pełni funkcje kierownicze. W pokoju sióstr [na parterze Domu Sióstr na terenie Szpitala Śląskiego] jest ambulatorium. Bielskie siostry odwiedzają się w małych grupkach i nie mają pojedynczych pokoi. Nasza siostra Zofia, bardzo szanowana jako pierwsza instrumentariuszka, mieszka razem z siostrą Martą Kotas, najmłodszą z tego kręgu. Ale poza tym nie mają się źle. Wszystkie mają łączność z rodzinami, gdzie mogą spędzać urlop.
Siostra Zofia odrzuciła propozycję jubileuszu, który my jej i innym siostrom, które (oprócz siostry Marty Kotas) osiągnęły już 25 lat przynależności do diakonatu – chciałyśmy tutaj zorganizować. Dostrzega ona niebezpieczeństwo, że przy krytycznej postawie Polaków byłoby to postrzegane jako rodzaj demonstracji. Poza tym, w tej rozmowie stało się dla mnie jasne, jak skomplikowane jest myślenie i odczuwanie w kontekście ewangelicko-niemiecko-polsko-bielskim i zehlendorfskim. Stało się dla mnie jasne, że nie wolno nam wpędzać sióstr w kłopoty, poprzez podkreślanie przynależności do nas. Z drugiej strony nie widzę żadnej możliwości, żeby zabrać im teraz nasz strój. One określają broszę jako Różę Lutra. W swoim życiu przeżyły tak wiele zmian granic, że sformułowanie „nie można nigdy wiedzieć, co będzie” stale powraca w rozmowie, co nie oznacza, że w ten sposób zajmuje się tutaj jakieś stanowisko w sprawach politycznych. Starsze siostry są tak świadome i pewne swojego głębokiego zakorzenienia i tego, że trwają podczas, gdy wszystkie pozostałe uciekły, że czerpią z tego poczucie stałości i spokój wewnętrzny.
(Notatka z września 1957, Archiwum Ewangelickiego Towarzystwa Diakonii, Berlin-Zehlendorf; przekład: Łukasz Barański)
Wspomnienia ks. Paula Karzela
(3. część)
Jak ważne było dla sióstr włączenie do Towarzystwa Diakonii, stało się jasne po klęsce politycznej [Niemiec]. Siostry niemieckie znalazły schronienie w macierzystym domu Towarzystwa Diakonii w Zehlendorf. Po klęsce emerytowane siostry ze Śląskiego Ewangelickiego Domu Sióstr umieszczono w domu wypoczynkowym Towarzystwa Diakonii w Zehlendorf, a siostry aktywne znalazły nowe zatrudnienie w swoich miejscach pracy. Przełożona pielęgniarek Luise Stolz, była siostra sierocińca Theodora Ertl, a także siostry Therese Gürtler, Anna Kischa i Susanne König, które po gorzkich doświadczeniach w Bielsku, okupowanym przez Rosjan, i w kilku obozach, w końcu uniknęły nienawistnego traktowania przez polską milicję, bo zostały wysiedlone w listopadzie 1945 roku i trafiły do „Luisenstift” w Poczdamie. Siostry Martha Menzler i Käthe Menzler, które przyjechały z Polski tym samym transportem po tych samych przeżyciach, znalazły zatrudnienie w szpitalu miejskim w Neustadt (Turyngia). Siostry Margarethe Nieboras, Laura Lange i Paula Śliwka były zatrudnione w szpitalu miejskim w Elberfeld, siostra Christine Breitmeier na oddziale chirurgicznym w Berlinie-Grunewald.
Tak więc ukochane dzieło superintendenta dr. Theodora Haasego, Śląski Ewangelicki Dom Sióstr, przez prawie pół wieku był miejscem emanującym błogosławieństwem dla chorych, nieszczęśliwych i starych, którym siostry z miłością służyły i pomagały. Siostry, które jeszcze żyją, są ostatnimi niosącymi to błogosławieństwo.
(Pfr. Paul Karzel, Einiges aus der Geschichte des Schlesischen Evangelischen Schwesternhauses in Bielitz, “Bielitzer Evangelischer Rundbrief” 1969, nr 37, s. 8-11; przekład: Grażyna Kubica-Heller)
Wspomnienia krewnych o ostatnich bielskich diakonisach-pielęgniarkach:
O Zofii Kożusznik
Ciocia była cichą osobą, nie chcącą robić sobą kłopotu, a zawsze gotową, by pomagać innym. Gdy mieszkała u Molinków, starała się im pomagać w ogrodzie: grabiła trawę czy zbierała owoce, choć Molinkowi się to nie podobało, bo ogród to było jego królestwo
[żona krewnego, Maria Szczuka, Dzięgielów]
O Selmie Bisok
Ciocia została wywieziona do Niemiec razem ze szpitalem i potem w 1955 roku wróciła. W tym samym czasie wrócił z Syberii, gdzie był wywieziony przez NKWD, jej brat, mój ojciec już jako wolny obywatel. Mam w albumie zdjęcia, gdy odwiedziła moich rodziców. A potem pracowała w bielskim szpitalu. Zapraszaliśmy ją na święta. Bywała u nas na Wigilię. Ona miała jeden pokoik wynajęty, była bardzo skromna. Ale dalej pracowała normalnie w tym szpitalu. Była szczupła, niewysoka. Cały czas nosiła biały czepek.
[bratanica Janina Ciupek, Cieszyn, zm. 09.04.2021]
O Rozalii Folwarcznej i Stefanii Cimale
Ja myślę, że one się utożsamiały z tym niemieckim diakonatem, bo dał im perspektywę służby. A dla nich służba stała na pierwszym miejscu. Służba Bogu i ludziom. I teraz, jeżeli diakonat „Eben-Ezer”, który po wojnie się tutaj odradzał, podkreślał bardzo mocno, że jest polski, a wszystko – zresztą to były takie czasy – co niemieckie, to było złe, to one się przeciwko temu buntowały: „No jak to? My tutaj służyłyśmy nie Niemcom, nie Polakom, ale służyłyśmy każdemu choremu człowiekowi. I myśmy to robiły z miłością do ludzi, do Boga”.
Rozalię pamiętam, że była zawsze na oddziale chorób zakaźnych dla dzieci. Siostra Róża Folwarczna była pedantką. I w ogóle te siostry – odnośnie do czystości. To było mycie rąk co chwila. Nigdy się nie zakaziła tymi chorobami zakaźnymi. Ciocia Stefania Cimała pracowała na sali operacyjnej ginekologii z doktorem Bernacikiem. Ona pokazywała nam, jak przygotowuje salę operacyjną, jak przygotowuje te wszystkie rękawice, jak uruchamia te wielkie kotły parowe, które dezynfekowały wszystko. Ona pracowała z Mirą Berek razem na ginekologii. I zaczęły przychodzić młode siostry po przeszkoleniu pielęgniarskim i one się zaczęły z tych starszych sióstr naśmiewać – że się czepiają, nie wiadomo czego itd. A one nie dawały za wygraną: „Tak ma być na sali operacyjnej, za którą my odpowiadamy”. Tak ma [to] być dezynfekowane, tak ma być! Siostry odetchnęły, jak te dwie poszły na emeryturę. I co się zaczęło? Sepsy i niedociągnięcia, jakieś powikłania po operacji. Bo nie było tego rygoru, tej czystości, tego „przesadnego” wręcz dbania o dezynfekcję.
Zawsze takie proste życie, bardzo ufne, religijne. Taka pogoda ducha i melancholia, bym powiedział, razem zmieszane. Otwartość dla natury. Na parapecie zawsze pokruszone dla kosów bułki, które żal było wyrzucić.
[siostrzeniec ks. Roman Dorda, Bogumin]
O Ernie Cienciale
[Siostry z NRD] One były raz na pewno tutaj. Przyjechały. I wtedy ciocia jechała do nich, razem ze mną zresztą, do Molinków w Dzięgielowie. Tak, bo ja tu jestem [na zdjęciu]. Ona się mną opiekowała. A ponieważ rodzice pracowali, to wzięła mnie ze sobą. Zresztą ja chciałam, bo to była atrakcja.
Ciocia pracowała w cieszyńskim szpitalu po wojnie, na zakaźnym u doktora Błahuta. Jako pielęgniarka. Opowiadała dużo takich historii: „a doktor taki to mówił tak”. Ona miała swoje sposoby leczenia mnie, śmiali się z niej, że drugi lekarz.
Była bardzo gościnna. Bardzo serdeczna. Dużo chodziła jeszcze na gospodarstwo siostrze pomagać. I siostry przychodziły – mi się wydaje – czasami po poradę do niej. Ona jednak miała taki autorytet wśród swoich sióstr, że ją bardziej posłuchały.
[bratanica, Danuta Wocko-Krupska, Cieszyn]
O Mirze Berek
Opowiadała z okresu drugiej wojny takie zdarzenia, bo zdaje się z doktorem Bernacikiem współpracowała i podczas wojny też. Opowiadała, jak pomagała Polakom, którzy nie mieli żadnego ubezpieczenia. Przychodzili do szpitala i wszystkim tam zawsze potrafili pomóc. Pamiętam, opowiadała o złamanej ręce, bo doktor Bernacik oprócz tego, że był ginekologiem, to jeszcze był doskonałym w ogóle lekarzem i umiał składać złamania.
Praca w szpitalu, to był cały jej sens życia. Ona była oddziałową na Oddziale Położniczym.
Wiem, że pacjentki, które u niej były na oddziale, to długo o niej pamiętały. Sporo pokoleń się rodziło pod jej ręką. Ona pracowała długo, ponad 50 lat. Wiem, że przeszła na emeryturę, jak już siedemdziesiątkę miała.
[żona bratanka Irena Berek, Cieszyn]
O Marcie Kotas
Jak przeszła na emeryturę w 1975 roku, to się udało babci i rodzicom załatwić, żeby ją tu do Czech sprowadzić, w czasach komunistycznych siostrę „zakonną” nie było łatwo. Ale ona na szczęście miała tu dziedzictwo, miała przez swoich rodziców zapisany pokój w swoim rodzinnym domu, że może tu w nim dożyć. Ona w zasadzie przyszła, żeby się mną opiekować, bo ja wtedy miałam rok, a mama miała iść do pracy. Ona zmarła jak ja miałam 19 lat.
Chodziła każdy tydzień do [ewangelickiego] kościoła „Na Niwach” [w Czeskim Cieszynie], myśmy wszyscy, cała rodzina, [tam] chodzili. O na – co ja pamiętam – każde rano śpiewała z kancjonału, czytała. Ja jestem bardzo wdzięczna za to, że modliła się ze mną wieczorem. Ja ją tylko mile wspominam. I myślę, że to było dla nas błogosławieństwo, że tu przyszła.
[wnuczka siostry Janina Bień, Żuków Dolny-Czeski Cieszyn]
O Mariannie Kowali (po mężu Kufa)
Ona tu była na terenie Wisły bardzo cenioną osobą, znaną jako taka bardzo dobra pielęgniarka.
Nasz stosunek do mamusi jest wyjątkowy. My ją może nawet czasami za bardzo gloryfikujemy. Ale dla nas była zawsze idealna. Nigdy na nas nie krzyczała. My jesteśmy wychowani w takiej wielkiej atmosferze miłości. Strasznie dużo ciepła nam dawała. Wyjątkowa kobieta. A myśmy się wychowywali, można powiedzieć, sami, bo ona pracowała od siódmej rano często do dziesiątej wieczorem. Wszędzie musiała chodzić piechotą z walizeczką, bo autobusów jeszcze nie było.
Mamusia miała taki nawyk. Pamiętam te strzykawki, jak się je gotowało. To musiało być na 200% pewne. Też tu potem miała problemy. Właśnie tu w ośrodku [zdrowia]. Bo ona taki wprowadzała reżim, jakiego była nauczona.
Była taką skromną religijną kobietą. Uważała, że trzeba pracować, że trzeba ludziom przede wszystkim czynić dobrze. I tego się trzymała. To była taka jej dewiza religijna życia.
[syn Jerzy Kufa, Wisła zm. 13.09.2022]