„Przy odjeździe z Krakowa siedziałyśmy stłoczone w bydlęcych wagonach (40 sióstr), która znalazła miejsce, położyła się na ziemi na słomie. W Bochni siostra L. znalazła żydowską gospodę, gdzie dostałyśmy herbatę i kakao. Jest ona prawdziwie dobrym przewodnikiem w podróży. Zakonnice [czyli katoliczki] uwielbiają ją i czują się przy niej bezpieczne. Przyjechawszy o godzinie 12 do Tarnowa, przeszłyśmy pieszo przez całe miasto, nasz bagaż niosłyśmy same i zmęczone dotarłyśmy do klasztoru Filipinów. Po długim pukaniu do drzwi wreszcie nam otworzono. W kaplicy zorganizowałyśmy nasz obóz. Na podium zakonnice, po jednej stronie my, po drugiej stronie stanisławowskie siostry, w środku dwie siostry żydowskie.
Paskudny poranek. Siostra Elisabeth [zakonnica] i jedna żydowska siostra idą do miasta. Kilka sióstr przycupnęło na workach ze słomą i pisze. Uprałam sobie moją suknię, siostra K. prasuje, na chórze siostra ze Stanisławowa gra na fisharmonii. Najpierw śpiewany był austriacki hymn narodowy, a następnie chorały. Obie zakonnice w tutejszym klasztorze są bardzo kochane. Na śniadanie przyniosły nam herbatę z mlekiem i chleb, niczego nie chcąc w zamian. Na obiad siostra L. przyniosła kawałek krakowskiej kiełbasy, podzieliła ją na równe części i zjadłyśmy ją z komiśniakiem [chleb razowy dla żołnierzy]. Dostałyśmy 5 chlebów na 2 dni. – Tęsknimy już bardzo za pracą. Wszędzie tak dużo do zrobienia, a my prowadzimy już od trzech tygodni niewygodne cygańskie życie. Ciągle mam to uczucie: ty nadal nie pracujesz! – Jest tu już bardzo mało ludzi. W sklepach nie można nic kupić. Wszędzie widać dużo pruskiego wojska, pruskich pociągów. Wczoraj rozmawiałyśmy z austriackimi żołnierzami, którzy wracali do Lublina. Codziennie się modlę, żeby Austria odniosła zwycięstwo.
24 września 1914, pisane z Łobzowa pod Krakowem:
„Siostra R. i ja mamy oddział z około 25 łóżkami. Teraz mamy 13 oficerów z dyzenterią i 5 chorych na tyfus. Cały dzień wypełniony jest pracą. Z powodu nawału zajęć nie ma się prawie czasu na myślenie o szczegółach, co jest bardzo dobre. Tu nie jest tak, jak w szpitalu. Będziemy miały więc dużo do opowiedzenia, kiedy wrócimy. Miejmy nadzieję, że wojna wkrótce się skończy. Oby Bóg chciał sprawić, że Austria i Niemcy wkrótce zwyciężą!”
Z pamiętnika wojennego sióstr w Przemyślu:
„26 października 1914: dzisiaj nadeszła wiadomość, że pan profesor dr. Albrecht w Przemyślu potrzebuje wykształconych chirurgicznie pielęgniarek. Siostra Annemarie była właśnie w Cieszynie. Dlatego też tam pozostała. My, pozostałe 12 sióstr, wyruszyłyśmy z wielkim entuzjazmem z Łobzowa do Przemyśla. Gdy przybyłyśmy do Rzeszowa, polecono nam przenocować w wagonach kolejowych, ponieważ pociąg miał jechać dalej dopiero następnego ranka. (…)
30 października: Wcześnie rano jedziemy dalej. Powinnyśmy jeszcze dzisiaj dotrzeć do Przemyśla. Padał śnieg. Strasznie marzłyśmy. Wcześnie wypiłyśmy tylko herbatę; poza tym cały dzień nic. Zmarznięte na kość siedziałyśmy w wozie. Kiedy byłyśmy około 20 kilometrów przed Przemyślem, przejeżdżający obok nas rotmistrz dał rozkaz natychmiastowego powrotu. To znaczy, wszystkie 80 wozów z prowiantem miało zostać zawróconych. Porucznik był jeszcze tak dobry i przydzielił nam trzy wozy. I tak dotarłyśmy do twierdzy. Z niej to widziałyśmy uchodźców, którym tylko szałasy ze słomy służyły za mieszkanie. Smutny widok. Potem zobaczyłyśmy, jak nasze wojsko kopie okopy. Żołnierze podkładali również miny. Dla nas to wszystko było nowe. Miasto było już oświetlone, kiedy dotarłyśmy na miejsce. O godzinie 7 wieczorem po dwu i pół dniach jazdy wozami znalazłyśmy się wreszcie w szpitalu garnizonowym. Był tu lekarz, który kazał natychmiast podać nam herbatę w mesie oficerskiej, prosił nas jednakże, żebyśmy nie zdradziły, że pijemy herbatę w tym „uświęconym” pomieszczeniu. Jak gdyby było to jakieś przestępstwo!
Potem zostałyśmy przedstawione komendantowi jako dzielne siostry, które mają za sobą podróż pełną niebezpieczeństw. Zaprowadził nas do domu sióstr, gdzie na łóżkach bez sienników, przykryte tylko derkami, mimo beznadziejnego zimna całkiem dobrze spałyśmy. Tylko dwa dni mieszkałyśmy w tym tak zwanym domu sióstr. Nie można było dłużej tam zostać. Umieszczono nas w pawilonie dla chorych.
31 października 1914: Tego dnia poszłyśmy przedstawić się panu profesorowi dr. Albrechtowi. Odniósł się do nas przyjaźnie, znał naszego pana dyrektora dr. Hinterstoissera. 9 sióstr pozostało w pawilonie chirurgicznym, podczas gdy 3 siostry poszły na oddział dolny. Miałyśmy do pielęgnowania wielu ciężko chorych żołnierzy. Byłyśmy bardzo nieszczęśliwe, ponieważ nie mogłyśmy dać chorym tego, co dajemy u siebie w szpitalu. Robiłyśmy, co w naszej mocy. Ledwo byłyśmy tu kilka dni, a powiedziano nam, że Rosjanie otoczą twierdzę. Rannych przetransportowano w głąb kraju. Pan profesor dr. Albrecht również odjechał ze swoją grupą. Niestety nie mógł zabrać nas ze sobą, ponieważ nie było dla nas rozkazu wyjazdu.
12 listopada: Potrzebna była jedna siostra do odmrożeń. Zgłosiłam się dobrowolnie, ponieważ na sali operacyjnej nie było dużo do roboty. Tam mogłam chorym dużo bardziej pomóc. Biedni byli godni pożałowania, odpadały im odmrożone stopy. Każdego dnia mieli kąpiel i opatrunki. Chętnie to robiłam, biedni byli tacy wdzięczni. Nikt nie chciał wchodzić do ich sali, ponieważ stopy wskutek gnicia nieprzyjemnie cuchnęły.
15 listopada: Widziałyśmy wiele aeroplanów. Często myślałyśmy sobie: gdybyż taki aeroplan mógł nas stąd zabrać! Nieustannie strzelano. Prawdopodobnie Rosjanie zaczęli szturm. (…)
18 listopada: Mimo, że jest nam często tak smutno, zawsze wieczorem śpiewamy kilka pieśni. Kurczowo trzymamy się słowa Bożego! Diakon [Sommer ze Stanisławowa, jedyny ewangelicki duchowny w oblężonym Przemyślu] wygłasza kazanie w kaplicy, jak tu nazywany jest dom modlitwy. Zawsze wracamy do domu pokrzepione. Na nabożeństwa chodzimy na przemian. Kilka – w niedziele, a inne – w środę wieczorem. Bardzo chętnie tam chodzimy.
8 grudnia: Dzień pokuty! Czujemy się bardzo zasmucone. Szczególnie w takie dni wspominamy naszą ojczyznę. Kilka sióstr idzie na nabożeństwo. W czasie ostatnich dni nic nowego się nie zdarzyło. Tylko 2 grudnia nadeszły rosyjskie aeroplany i zrzuciły niezliczone bomby. Bardzo się bałyśmy. Jednakże Bóg chroni nas nieustannie. Święto zmarłych przeżyłyśmy szczególnie smutno, bo wtedy często odwiedzane są cmentarze. Codziennie wynoszono zwłoki. Tak wielu oddało za ojczyznę swoje życie! Dzwony nie wzywały do kościoła. Ciężka artyleria zastępowała dźwięk dzwonów. Również czas adwentu przeżyłyśmy naprawdę smutno. Czy to nie jest cud, że widziałyśmy tyle nieszczęścia? Wiele sióstr Czerwonego Krzyża dostało tyfusu i dyzenterii i umierały na służbie. Bardzo nas bolało, że nie można było nawet bliskim przesłać informacji o śmierci córki.
15 grudnia: Widziałyśmy w powietrzu jeden rosyjski i jeden austriacki samolot, które ze sobą walczyły. Rosyjski samolot zrzucił kilka bomb i został mocno ostrzelany. Często życzyłyśmy, żeby nieprzyjacielski samolot został trafiony, nieustanne bombardowanie sprawia, że stajemy się złe. Przybył do nas pewien ranny ze skomplikowanym złamaniem ramienia. Ogromnie się ucieszyłyśmy widząc w nim znajomego. Również on się cieszył, że nas tu znalazł. Oczywiście często go odwiedzałyśmy, mogłyśmy z nim przecież porozmawiać o naszej ojczyźnie, o naszym kochanym Cieszynie.
22 grudnia: Spotkało nas duże nieszczęście. Zmarła również jedna z nas. Zmarła nagle 20 grudnia o wpół do 12 w nocy. Dzisiaj był pogrzeb. Diakon Sommer odprawił krótkie nabożeństwo i odczytał Psalm 90. Ze śpiewnika przeczytał pieśń [Marcina Lutra]: „Mitten wir im Leben sind mit dem Tod umfangen”. Modlił się przy grobie za bliskich i za nas siostry, które samotnie trwamy w tym ciężkim czasie próby. Cztery dni przed Świętami Bożego Narodzenia i taki ciężki cios na nas spadł! Ale Bóg pomógł nam znieść również i to. ”
(Teksty odnalazła i przekładu dokonała Beata Matyszkowicz)