Wszystko szło bardzo dobrze, aż przyszła wojna, a potem czas Polski, który przyniósł kres wszystkiemu, co niemieckie.
Po przegranej wojnie nastąpił najsmutniejszy rozdział naszego bycia siostrami. Czas Polski! To mówi wszystko. Gdyby Polacy mieli polskie siostry, wówczas zostałybyśmy zwolnione z pracy pierwszego dnia, ale potrzebowano naszej pomocy i naszych sił. Przeżyłyśmy wiele upokorzeń i tylko łykałyśmy łzy, bo nie chciałyśmy ich pokazać. Najpierw podjęto próbę przeciągnięcia nas do polskiego obozu. To się jednak nie udało. Polska konkurencja powstała w domu dzięgielowskim, założonym przez seniora Kulisza. Był naszym największym wrogiem, ociekającym dobrocią i obietnicami. My pozostałyśmy wierne naszemu postanowieniu i wierzyłyśmy, że Pan nie opuści nas w nieszczęściu.
Jak mogłam nie wspomnieć w tych zapiskach o miłym ośrodku wypoczynkowym, gdzie wszystkie nasze kochane siostry tak chętnie spędzały urlop? Dom wypoczynkowy został otwarty w maju 1913 roku i urządzony w większości z datków zbieranych przez siostry pod ówczesnym zarządem ks. dr. Arthura Schmidta i siostry przełożonej Anny Kukutsch. Gdyby ten dom nie powstał w 1913 roku, to w 1914 już nie mógłby zostać wybudowany. Jakżeż jesteśmy szczęśliwe, że mamy ten dom. Jak dobrze można tam wypocząć: spokój, świeże powietrze i wszystkie te piękne spacery po lesie, wesoły, świeży strumyk bielski codziennie zachęcał do zimnych kąpieli.
Pod przewodnictwem księdza dr. Wagnera poczyniono w tym domu wypoczynkowym pewne udogodnienia. Zamontowano podwójne okna, ponieważ deszcze zacinały ostro na jesień i w zimie. Następnie zabudowano werandę na pierwszym piętrze i w ten sposób powstało ładne pomieszczenie, z którego można korzystać także przy deszczowej pogodzie. Zainstalowano również światło elektryczne zamiast wcześniejszych lamp naftowych lub świec. A w tym roku [1941] doprowadzono tam bieżącą wodę i wszyscy się z tego cieszą. Chociaż w ogrodzie jest studnia, która ma bardzo dobrą wodę, to jest po prostu wygodniej mieć wodę w domu, nie trzeba biegać z garnkiem do studni. Na zewnątrz trzymamy też świnię, choć nie ma tam prawdziwego chlewa, świeże powietrze i pożywienie wystarczy.
(Rękopis z 1941 roku, Archiwum Ewangelickiego Towarzystwa Diakonii, Berlin-Zehlendorf; tłum. Łukasz Barański)
Wspomnienia bielskiego
pastora ks. Paula Karzela
(1. część)
Po proboszczu dr. Schmidcie kierownictwo zarządu Domu Sióstr przejął proboszcz dr Richard E. Wagner. To było 21 niespokojnych lat, kiedy dr Wagner musiał walczyć o prawa i mienie Domu Sióstr z polską władzą państwową, Województwem Śląskim w Katowicach. Nie podobało im się, że większość sióstr była narodowości niemieckiej. Od wszystkich sióstr wymagano znajomości języka polskiego. Wprowadzono więc kurs języka polskiego dla sióstr niemieckich. Mimo to Dom Sióstr pozostał cierniem w oku wojewody śląskiego, który nie mógł przeboleć faktu, że dwa publiczne szpitale, w Cieszynie i Bielsku, były obsługiwane przez niemieckie pielęgniarki ewangelickie i że ta sytuacja była od dawna zabezpieczona kontraktami. Niezliczone denerwujące spotkania i negocjacje proboszcza dr. Wagnera z wojewodą były potrzebne by załagodzić napaści i szykany. Ostatecznie Śląski Ewangelicki Dom Sióstr musiał podzielić się prawem do zajmowania się chorymi w dwóch szpitalach z diakonatem polskim, który został założony przez seniora cieszyńskiego pastora Kulisza i miał swoją siedzibę w Dzięgielowie koło Cieszyna. Był to jedyny sposób, aby niemieckie siostry utrzymały pracę.
(Pfr. Paul Karzel, Einiges aus der Geschichte des Schlesischen Evangelischen Schwesternhauses in Bielitz, „Bielitzer Evangelischer Rundbrief” 1969, nr 37, s. 8-11; przekład: Grażyna Kubica-Heller)
Wspomnienia diakonisy Helene Kuś
(1. część)
Pierwsza wojna światowa, gorzki koniec. Po upadku Austrii nastąpił podział ojczyzny [czyli Śląska Austriackiego] między Polskę i Czechosłowację. Z dnia na dzień pojawiły się nowe państwa. Jedna część rodziny była w polskiej części miasta, a druga w czeskiej.
Myśl o zostaniu siostrą zaprzątała mnie od dawna, ale chciałam najpierw poczekać do końca wojny, by pójść do „Zakładów Matki Ewy” [w Miechowicach koło Bytomia]. Kierowniczka [kółka biblijnego], panna Yelen, była urzędniczką Szpitala Krajowego w Cieszynie i powiedziała mi, że pielęgniarki tam są bardzo przeciążone! Śląski Ewangelicki Dom Sióstr w Bielsku nie ma młodej kadry z powodu sytuacji politycznej. Teraz moja droga była już dla mnie jasna. W mojej ojczyźnie, bardzo blisko, była taka potrzeba i tam było moje miejsce. Nawet nie pojechałam do domu macierzystego w Bielsku, tylko prosto z domu na oddział w naszym cieszyńskim szpitalu, żeby zobaczyć się z siostrą Therese Gürtler, która była moją pierwszą siostrą oddziałową.
Podobała mi się ta praca, całym sercem byłam z chorymi i kręgiem pielęgniarek. – Sytuacja polityczna rodziła obawy o przyszłość naszego domu sióstr. Siostry z Dzięgielowa przybyły do naszego szpitala na szkolenie; wiedziałyśmy, co to dla nas oznacza. To były czasy wielkich napięć. Wiedziałyśmy, że krok po kroku będziemy musiały opuścić nasze miejsce pracy. Z zewnątrz wszystko przebiegało spokojnie, dziewczyny były miłe, a myśl o zastąpieniu nas była dla niektórych sióstr krępująca. W 1937 roku nawet razem zdawałyśmy egzamin państwowy. To był bardzo ciężki czas.
(List siostry Helene Kuś z dnia 9 marca 1970 r. do zarządu Ewangelickiego Towarzystwa Diakonii. Archiwum Ewangelickiego Towarzystwa Diakonii, Berlin-Zehlendorf; przekład: Łukasz Barański)